Grzegorz Świętoń

Grzegorz Świętoń pochodzi z małej miejscowości, położonej w najbardziej wysuniętym na północny wschód krańcu powiatu wołomińskiego, miejsca urokliwego, gdzie zbiegają się dwie rzeki (Liwiec i Bug), miejsca, gdzie na licznych leśnych ścieżkach można spotkać nie tylko zwierzęta i lokalnych biegaczy, lecz także wiele popularnych i znanych osób, np. Marinę i Wojciecha Szczęsnych, Margaret, a także jednego z najbardziej znanych sędziów ekstraklasy. Grzegorz jest współzałożycielem, współorganizatorem oraz współuczestnikiem cyklicznego wydarzenia charytatywnego „UltraMarzenie”.
Jest wierny swoim zasadom, nie przeklina, nie pije, nie pali, nie lubi gier wideo, TV dla niego może nie istnieć, tak samo jak portale społecznościowe, które według niego są tylko targowiskiem próżności i złodziejem czasu, nie jest też więźniem smartfona. Lubi biegać sam. Lubi być sam ze sobą. Biega głównie po lesie, wśród natury i dzikich zwierząt, których w tym rejonie nie brakuje. Nienawidzi asfaltu. Nie ma trenera, nigdy nie był na żadnej diecie, nie ma planu treningowego, nie roluje się, nie rozciąga, nie rozgrzewa przed biegiem itd. (czego absolutnie nie popiera i nie promuje, bo wie, tak się nie powinno robić!)

Od kiedy biegasz? 

Pamiętam swoją pierwszą niebieską koszulkę otrzymaną w starterze. Nadal wisi w szafie. To był bieg „Biegnij Warszawo” – rok 2009, 10 kilometrów. Na tamtą chwilę dystans niewyobrażalny. Bardzo się go bałem. Wtedy, bez wiedzy, jak biegać, bez zegarka, z telefonem i Endomondo… Nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Wymęczone 46 minut. Było bardzo ciężko, ale ta atmosfera, adrenalina i to coś!… spodobało mi się. Potem było jeszcze kilka dyszek, ale zaczęło mi czegoś brakować… Wyzwania! Chciałem więcej. Po pół roku porwałem się na półmaraton. Jakoś go przemęczyłem. Jeden, drugi i co dalej? A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, to przyszedł czas na maraton. Również w Warszawie. Bez treningów, bez wiedzy, bez przygotowania, ot wyzwanie. Pierwszy maraton zrobiłem w 3 h i 46 minut, ale bardzo za to zapłaciłem. Oj bardzo. Potem było jeszcze kilka maratonów, a na trzeciej lub czwartej próbie złamałem 3 h i dalej mi czegoś brakowało. Przyszła pora na ultra. I góry. Bieganie w górach to jest całkowicie inna bajka. To jest inna dyscyplina. Zacząłem biegać, trenować więcej, mądrzej, pojawił się zegarek – pochłonęło mnie to. I tak jest do dzisiaj.

Kiedy dołączyłeś do drużyny Zabiegany Wołomin?

Do stowarzyszenia dołączyłem w 2024 roku, ale już kilka lat wcześniej brałem udział w rywalizacjach Zabieganego na Endomondo, a potem na Stravie. Z rywalizacją było trochę utrudnień i problemów, ale po wyprostowaniu pewnych niejasności biorę w niej udział do dziś i udaje mi się wykręcać całkiem niezłe wyniki 😊. Chciałem gdzieś przynależeć, być częścią jakiejś społeczności biegowej, a że mieszkam w powiecie wołomińskim, to Zabiegany Wołomin był pierwszą opcją.

Powiedz coś o tym jak i gdzie trenujesz? 

Biegam głównie w okolicy, w której mieszkam. Mam tutaj naprawdę piękne tereny – rzeki, lasy, obszar Natura 2000. Uwielbiam szerokie ścieżki biegowe w lesie, zwierzęta, naturę, ciszę. Nie lubię asfaltu. W każdej wolnej chwili, bez względu na pogodę, idę do lasu. Zdarzyło mi się biegać po 20 km w upale sięgającym 38 stopni, ale również w śniegu i mrozie, przy minus 27 stopniach. Bo im gorzej, tym lepiej. Im gorzej i ciężej na treningu, tym lepiej i łatwiej na zawodach. Do niczego się nie zmuszam, ale nie wyobrażam sobie dnia bez biegania. Wolę iść do lasu, pobiegać, zrobić coś dla zdrowia, niż usiąść przed serialem czy grą komputerową.

Co daje ci bieganie? 

Bieganie to spokój, odreagowanie szarości dnia codziennego. Bieganie daje mi czas na przemyślenia, na poukładanie sobie wszystkich spraw. Las, cisza, natura i ja. Trening reguluje emocje, pozwala podejść do wszystkiego trochę mądrzej, racjonalniej. Po powrocie z lasu na wszystko patrzę z innej perspektywy. To taki oddech dla głowy, uwolnienie od nerwów, problemów, trosk. Dodatkowo bieganie daje mi zdrowie, więcej witalności, dzięki niemu mniej choruję, a w dodatku jestem sprawniejszy od niejednego młodzieńca.

Jakie jest twoje biegowe marzenie?

Biegowych marzeń mam kilka, ale są one bardzo przyziemne. Wolę mieć cel na krótszą metę, niż postanowić sobie, czego nie będę w stanie zrealizować… Potrzebuję jakiegoś celu, ponieważ lubię drogę, która prowadzi do jego realizacji. To mnie mobilizuje. Chciałbym pokonać Główny Szlak Beskidzki w jakimś sensownym czasie albo przebiec go w ramach UltraMarzenia. Chodzi mi po głowie Spartatlon. Chciałbym sprawdzić się również w którymś z maratonów należących do World Marathon Majors – Berlin, Tokio, Londyn. Albo spróbować swoich sił w jakimś naprawdę długim i ciężkim ultra. W Polsce jest wiele ciekawych biegów.

Z jakich swoich biegów na zawodach jesteś najbardziej dumny? 

Najbardziej dumny jestem chyba z tych biegów, w których wygrywam, oraz z tych, które są szczególnie wymagające. W 2023 roku zająłem 2. miejsce na Ultra Śledziu na Podlasiu (80 km zimowego biegu). Mimo że nie wygrałem, to było to coś wielkiego i wymagającego. Dumny jestem również z akcji charytatywnej UltraMarzenie. Każda edycja to około 250 km biegu, do pokonania za jednym razem, bez spania, bez dłuższych postojów na odpoczynek. A w dodatku ideą tego wydarzenie jest niesienie pomocy komuś, kto jej bardzo potrzebuje. Takie połączenie przyjemnego (o ile przebiegnięcie +/-250 km może być przyjemne) z pożytecznym. Lubię pomagać, lubię dawać coś od siebie, komuś, kto nie ma tyle, co ja. Pomaganie jest super, wyzwala wewnętrzną radość, satysfakcję oraz takie emocje, które ciężko opisać. 

Czy pamiętasz jakąś najtrudniejszą sytuację podczas biegu, na zawodach? I jak sobie z nią poradziłeś?

Jakiejś bardzo trudnej sytuacji sobie nie przypominam… Może jest dopiero przede mną…? Było kilka kryzysów, zwłaszcza w biegach dłuższych i w górach. Na przykład Chudy Wawrzyniec, 2017 rok, 80 km. Oczywiście bez żadnego przygotowania, ani wiedzy, treningów uwzględniających przewyższenia. Poszedłem na żywioł. Do około 75 km była męczarnia, ale czekałem na ten moment, bo kolejne 5 km do mety było tylko z górki… Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się mylę. Po takim wysiłku zbieganie przez 5 kilometrów masakrycznie zgruzowało moje czworogłowe. Mięśnie paliły jak nigdy dotąd. Nie miałem siły hamować, nie kontrolowałem mięśni nóg, łapałem się gałęzi, krzaków i małych drzewek, które rosły przy szlaku. To zbieganie mnie zniszczyło. Co prawda zająłem 9. miejsce, ale ten zbieg był okrutny. Teraz jest już inaczej, zdobyłem więcej doświadczenia, więc wiem, jak się przygotować.

Co najbardziej motywuje Cię do biegania i biegowych wyzwań? 

No właśnie i tu jest „pies pogrzebany”. Motywuje mnie wsparcie ludzi i tego wsparcia też najbardziej mi brakuje. Na zawodach, gdy przebiegam obok ludzi, którzy dopingują, to automatycznie prędkość wzrasta, pomimo że przed chwilą nie miałem siły biec… Motywuje mnie uznanie biegowych znajomych, ale też miny innych biegaczy, gdy spotykamy się na starcie i wiedzą, że będą musieli mocno powalczyć, bo ja tanio skóry nie sprzedam. A z drugiej strony motywuje mnie brak monotonii, staram się zmieniać trasy, biegowe ścieżki. A jeżeli gdzieś muszę wyjechać, to wykorzystuję to, żeby poznać tamtejsze trasy. Taka sportowa ciekawość. 

Co powiesz tym, którzy chcieliby rozpocząć przygodę z bieganiem? 

Spróbujcie! Zacznijcie od małych kroczków. Od małych dystansów. Od truchciku. Od przeplatania biegu z marszem. A nawet od samego marszu! Powoli. Nie patrzcie na innych, na tych, którzy biegają dużo więcej i szybciej! Oni też kiedyś zaczynali. Najważniejsza jest systematyczność i niepoddawanie się na początku!. Najgorsze są pierwsze dni, a jak tylko przejdą zakwasy i zobaczycie poprawę i lepsze samopoczucie, to już samo poleci. Bieganie to najprostszy sport, jaki istnieje. Ma same plusy! I nie trzeba od razu kupować butów za 1,5 tysiąca. Ja zaczynałem od zwykłych butów sportowych, w których też chodziłem na co dzień. Kiedyś nie było 100 tysięcy rodzajów butów do startów, na trening, do lasu, na błoto, na piach, do stopy szerokiej, wąskiej, z supinacją/pronacją, z płytką karbonową, z pianką taką czy taką i też się biegało! I też się robiło wyniki. Zacznijcie biegać, przetrwajcie pierwsze dni, pierwsze zwątpienia, a potem będą tylko same korzyści. Bo dzień bez biegania jest dniem straconym😊.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *