W miniony weekend nasza koleżanka Agnieszka Rutkowska wzięła udział w jednym z najtrudniejszych biegów Ultra rozgrywanych w Polsce – TATRA FEST BIEG. Dokładniej mówiąc jest to bieg rozgrywany w Tatrach w 100% na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Możecie sobie wyobrazić zatem klimat, krajobrazy i poziom wyzwania jaki oferuje Ultrasom ten start. W czym trudność? Przede wszystkim wysokość na jakiej rozgrywany jest bieg, ponieważ trasa w dużej mierze przebiega powyżej 2000 m n.p.m. W czasie biegu zalicza się najwyższe szczyty Tatr Zachodnich: Kasprowy Wierch, Kopa Kondracka, Małołąćzniak, Krzesanica, Ciemniak, Starorobociański Wierch, Kończysty wierch, Jarząbczy Wierch, Wołowiec, Rakoń i Grześ. Śledząc stronę organizatora dowiecie się również, że najdłuższy podbieg jak i zbieg ma ok. 1100 m deniwelacji, a w jej najtrudniejszych fragmentach do dyspozycji będą liny poręczowe.
Grafika: profil trasy TATRA FEST BIEG (źródło: tatrafestbieg.pl)
I najważniejsze: dystans całego biegu to 60 km, ale jednocześnie trzeba zrobić niesamowite 5000 m przewyższenia! To bardzo, bardzo dużo i niektóre biegi 100 km odbywające się w górach nie mają takiej ilości podbiegów i zbiegów. Dla niewtajemniczonych dodajmy również informację, że w Tatrach właśnie w sierpniu na przemian rozgrywane są dwa ultra biegi: Bieg Granią Tatr (lata nieparzyste) oraz Tatra Fest Bieg w latach parzystych. Poczujcie przez chwilę klimat biegania w formule skyrunning i obejrzyjcie filmik promujący ten bieg w 2020 roku: https://www.facebook.com/tatrafestbieg/videos/296209678470997/
Wróćmy jednak do Agnieszki, która tak opowiadała o swoich przygotowaniach do tego biegu: „Pierwszy raz Tatry na oczy zobaczyłam w 2012 roku, była to miłość od pierwszego ujrzenia, od tamtej pory przyjeżdzałam tam , tak często jak tylko mogłam. Głównie na piesze wycieczki. W 2016 roku zaczęłam regularnie biegać i wtedy zamarzyłam, że kiedyś muszę wystartować w jakimś biegu w Tatrach. Z turystyki wiedziałam, że ten teren jest bardzo wymagający i muszę solidnie się przygotować. Za podstawie treningu obrałam sobie ogólną wytrzymałość w biegu. Długie wybiegania co weekend były moją niedzielną rutyną. W tygodniu robiłam jeszcze 3 krótsze treningi, często w ramach powrotu z pracy do domu, z plecakiem biegowym tak, żeby jak najlepiej przyzwyczaić się do biegania z obciążeniem. Raz na jakiś czas odwiedzałam też, ścieżkę biegową w Falenicy, by tam przygotować nogi na cięższy wysiłek. Parę razy, w ramach podobnego treningu wykorzystałam podbieg na Agrykoli i wiadukt w Zielonce. Czasem wbiegałam też na jakieś schody. Oczywiście nie obeszło się też bez treningu w terenie docelowym, czyli w Tatrach. Na pierwszy rekonesans trasy pojechałam w maju, gdzie jeszcze przy leżącym śniegu, w raczkach, zapoznawałam się z profilem biegu”.
sa
„Potem raz jeszcze w czerwcu, również pojechałam w Tatry na parę dni, biegowo-turystycznie i głownie w celu sprawdzenia czy dotychczasowy trening przynosi efekty i czy zmieszczę się w limitach czasowych narzuconych przez organizatora. Sprawdzian wyszedł w miarę optymistycznie, więc podjęłam decyzję, że na 100% wystartuję”.
Agnieszka jak postanowiła tak zrobiła. Cztery dni temu na swoim profilu FB relacjonowała, że zameldowała się na miejscu i odebrała pakiet startowy. Na gorąco tak pisała z biura zawodów o tym co ją czeka: „Wzrusza mnie bardzo, że TU jestem, marzyłam o tym od lat …(nomen omen, mam numer startowy z liczbą swoich wiosen). Jednocześnie, muszę przyznać, że bardzo się boję i jest to dla mnie jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. Dziękuje za każde słowo wsparcia i deklaracje trzymania kciuków napływające już od kilku dni! Mam nadzieje, że poczuję tę moc od Was w nogach”.
Następnego dnia wszystkich zawodników zaskoczyła nagła wiadomość od organizatora, umieszczona na https://www.facebook.com/tatrafestbieg. Ze względu na niekorzystne prognozy meteorologiczne i duże zagrożenie burzami, z uwagi na Wasze bezpieczeństwo trasa zawodów w drugiej części zostaje zmieniona. Po przebiegnięciu grani Ornaku z Siwej przełęczy zbiegacie szlakiem czarnym Doliną Starorobociańska, gdzie u wylotu będzie czekał na Was punkt odżywczy. Cd. następnie trasa nie ulega zmianie, czyli kontynuujecie bieg szlakiem czarnym tzw Ścieżka nad Reglami do mety”. Oznaczało to krótszy bieg i mniej przewyższeń ale z drugiej strony możliwość spotkania się z nieprzewidywalną i groźną tatrzańską pogodą.
Agnieszka jednak wystartowała i spełniła swoje marzenie przybiegając z oficjalnym czasem 11:28:14 jako 35 kobieta i 18 zawodniczka w swojej kategorii wiekowej! Tak wyglądał jej zapis trasy biegu zarejestrowany zegarkiem:
Agnieszka przyznała, że w sobotni wieczór po biegu nie miała już siły nic napisać o swoim występie, ale za to następnego dnia od razu podzieliła się na FB swoimi wrażeniami: „Na wstępie ogromnie DZIĘKUJĘ! Wam wszystkim, którzy mi kibicowali, wsparli dobrym słowem i w ogóle życzyli sukcesu, oraz tym, którzy wykazali zainteresowanie przed moim startem i na mecie! Ciesze się, że tak duże grono ludzi miałam za sobą. Czułam te zaciśnięte kciuki i wysyłane pozytywne myśli, z tą świadomością, naprawdę biegło mi się lżej i byliście częścią tego biegu”.
„Jak już wiecie na wieczór przed startem organizator, ze względu na zapowiadane burze w dniu startu, skrócił i nieco zmienił trasę, żebyśmy wszyscy bezpiecznie, mogli zdążyć i być już w dolinach na wypadek niekorzystnych warunków. Troch to zachwiało moją poukładaną taktyką, ale po szybkich poprawkach, byłam gotowa… Na start wyszłam o 3:30. Pół godziny spaceru i byłam na zaplanowanym na 4:00 miejscu zbiórki w Kuźnicach. O 4:15 zaczęło się sprawdzanie obowiązkowego sprzętu, każdego wyrywkowo zapytali o co innego. Ja musiałam się okazać folią NRC, latarką i naładowaną baterią w telefonie. Punkt 5:00 wystartowała pierwsza grupa biegaczy, czyli 175 osób, w tym ja, ponieważ ze względu na COVID była konieczność, na taki podział. 15 min później ruszyła kolejna grupa. Wbiegliśmy na szlak Doliną Jaworzynki i zaczęło się pierwsze podejście, na Przełęcz między Kopami, starałam się trzymać zwartej grupy innych osób, które zaczęło dyktować, dość dobre tempo. Potem był zbieg, w kierunku Hali Gąsienicowej, a następnie kolejne podejście na Kasprowy Wierch. Szłam bez kijów, bo bez nich jestem szybsza. Miałam więc taki plan, że pierwszy etap do Hali Ornak pokonuję bez kijków. Zapłaciłam za to płonącymi udami już na wstępie, a na Kasprowym usłyszałam tekst od wolontariusza: „nie dychaj, Aga nie dychaj, na Ornaku będziesz dychać”! Z Kasprowego lecieliśmy raz w górę, raz w dół na Kopę Kondracką, żeby potem przez Czerwone Wierchy, też raz pod górę raz na dół, po to by dotrzeć do Chudej Przełączki. Czas w tym miejscu miałam wspaniały, wiedziałam, że teraz to już tylko na dół Doliną Tomanową i do Schroniska na Hali Ornak na pierwszy punkt odżywczy, na co był limit 5h. Korzystając z tego, że zbiegi to mój konik, leciałam jak szalona, żeby wyrobić sobie jak największy zapas czasu na dalszą cześć trasy. Tego zapasu wyrobiłam sobie, aż 50 minut! Dzięki temu na punkcie, na spokojnie uzupełniłam sobie bukłak z wodą, popiłam coli, pojadłam owoców, rozłożyłam kijki i ruszyłam dalej.
Lasem pod górę do Iwanickiej Przełęczy skąd następnie w kierunku Oranku, jak mróweczki jeden za drugim, z towarzyszami tej niedoli, bo te podejście, każdemu dało w kość i było prawdziwym killerem. Podążałam na przód i całe szczęście używałam już kijków, co znacząco odciążyło nogi. Dotarliśmy do Siwej Przełęczy i tu był długi zbieg, Doliną Starorobociańską, do Chochołowskiej na kolejny punkt, na zupę i inne przekąski. Byłam tam o 13:00, czyli 7h w trasie. Czułam już zmęczenie, ale optymistycznie podchodziłam do dalszej części biegu, bo prowadziła nas Ścieżką nad Reglami i nie wiem czemu ubzdurałam sobie, że tam jest już całkiem płasko, więc luzik.
Nic bardziej mylnego!!! To dopiero była, prawdziwa wykańczalnia! Mając już tyle kilometrów w nogach i sporo przewyższeń, każda górka była już wyzwaniem. Słyszałam przed i za sobą, niecenzuralne słowa innych biegaczy, zwłaszcza facetów, bo Oni byli w większości na tym biegu (47 kobiet na 303 mężczyzn). Było mi lżej tak cierpieć wspólnie a, czasami i zabawnie wymieniając się odczuciami. Ta ścieżka zdawała się nie mieć końca, przypadkowi turyści widząc już nasze nie małe zmęczenie, dodawali otuchy, ratowali pokrzepiającym słowem, obiecywali, że zaraz będzie z górki, ale co z tego, jak, zaraz znowu było w górę. Jak już w końcu dotarłam na ostatnią prostą w dół do mety, prowadzącą po kocich łbach od Kalatówek, nareszcie odetchnęłam z ulgą, że tego zwycięstwa, już mi nic i nikt nie odbierze! Wbiegam do Kuźnic, a tu, tuż przed samą metą, prawdziwa wrzawa na mój widok! Gapie, turyści, przechodnie, goście w ogródkach restauracyjnych, obcy ludzie, zrobili taki wiwat, z okrzyków i braw, że poczułam się jak „number one”. Wzrusz niesamowity! Zaraz za kawałek, kolejny wzrusz, bo niespodziankę zrobili mi Paulina i Krzysztof witając mnie na mecie! Reasumując, zmęczyłam się okrutnie, ale uszczęśliwiłam nieziemsko!”.
Bardzo dziękujemy Agnieszce za relację z biegu i za te emocje, którymi się z nami podzieliła! Bardzo cieszymy się i jesteśmy dumni, że jeszcze przed wyjazdem do Zakopanego zadecydowała, że będzie biegać w drużynie Zabieganego Wołomina! Wiemy również, że w głowie Agnieszki kiełkuje już kolejne wyzwanie! Czy będą nim kwietniowe Biegi w Szczawnicy i dystans prawie 100 km Niepokornego Mnicha? Kto wie…?!